O obrazie Włoch w polskich mediach i nauczaniu w Szczecinie – rozmowa z dr Angelo Sollano

Kocha Polskę i język polski, nie potrafiłby żyć bez gołąbków i sernika, a kiedy po raz pierwszy przyjechał do Warszawy, poczuł się jak przeniesiony do świata, do którego należy… Zapraszamy do naszego wrześniowego wywiadu z Angelo Sollano, absolwentem filologii słowiańskiej na Uniwersytecie w Genui, asystentem na Wydziale Humanistycznym Uniwersytetu Szczecińskiego i doktorantem z zakresu językoznawstwa.

Skąd wzięło się u Pana zainteresowanie filologią słowiańską?

Jako dziecko marzyłem o nauce egzotycznych języków, a w szkole średniej miałem okazję uczyć się rosyjskiego: języka tak egzotycznego, że miał inny alfabet niż mój! Co więcej, w latach 80. do Włoch docierało bardzo niewiele informacji o życiu i kulturze w Rosji i Związku Radzieckim, poza tymi bezpośrednio związanymi z polityką. Kiedy zapisałem się na Uniwersytet w Genui, wybrałem slawistykę, ale oprócz rosyjskiego zacząłem studiować język i literaturę polską. Otrzymałem stypendium i uczęszczałem na kursy językowe w Warszawie, gdzie zdałem sobie sprawę, że jest to ścieżka, którą powinienem podążać. Polska przekonała mnie do siebie z wielu powodów, ale przede wszystkim ze względu na wspaniałych i gościnnych ludzi, których poznałem już podczas pierwszej podróży. Centra kultury, festiwale filmowe, ludzie czytający poezję w tramwaju… Poczułem się przeniesiony do świata, do którego należę.

Czy Pana zdaniem języków słowiańskich trudno się nauczyć osobie, której język ojczysty należy do innej grupy języków?

Nie, nie sądzę. Oczywiście na początku wymowa jest trudna, ale miałem bardzo dobrych nauczycieli i polskich przyjaciół, którzy pomagali mi z ogromną cierpliwością. Jednak do dziś dezorientują mnie różne sposoby wyrażania liczby dwa w języku polskim.

Skąd tak odmienne zainteresowania jak filologia słowiańska i wokalistyka? Czy udaje się Panu łączyć wiedzę z obu tych dziedzin? W jakich obszarach?

Zanim odpowiem na to pytanie, muszę zrobić krok wstecz. Gdy tylko ukończyłem studia w 1992 roku, przeprowadziłem się do Warszawy, ponieważ chciałem być naocznym świadkiem wszystkich zmian politycznych i społecznych, które miały miejsce po upadku Muru Berlińskiego. Przez lata pracowałem jako tłumacz pisemny i ustny dla kilku włoskich firm, zostałem menedżerem i dużo podróżowałem po Polsce i za granicą. Aby kontynuować tę karierę, porzuciłem karierę akademicką. Wznowiłem ją w 2011 roku, kiedy wygrałem konkurs na Uniwersytecie Szczecińskim. Kilka lat później zacząłem również uczyć języka włoskiego na Akademii Sztuki, na Wydziale Wokalnym.

Nie jestem fanem opery i nigdy nie ukrywałem tego przed moimi studentami, ale czuję szczery podziw dla tego, co robią. Jestem osobą dociekliwą i to oni przez lata nauczyli mnie wielu rzeczy, przybliżyli mi swój świat, który jest tak fascynujący. Pomagam im przygotowywać się do koncertów, ćwiczyć dykcję, rozumieć sens tekstów i czuję, że ta współpraca układa się bardzo dobrze.

Czy język polski jest dobrym językiem do uprawiania sztuki wokalnej?

O to trzeba zapytać moich studentów. Wciąż pamiętam, jak mój profesor literatury polskiej, Pietro Marchesani, czytał nam na zajęciach wiersze Czesława Miłosza i zachęcał, byśmy poczuli ich muzyczność. Na początku nie potrafiłem tego zrobić, ale z czasem się udało.

Czym się Pan obecnie zajmuje naukowo?

Na Uniwersytecie Szczecińskim moje badania mieszczą się w dyscyplinie językoznawstwa. Zajmuję się głównie analizą dyskursu mediów masowych. Jako materiał badawczy wykorzystuję seriale telewizyjne, które istnieją zarówno w wersji włoskiej, jak i polskiej (na przykład Don Matteo i Ojciec Mateusz), sprawdzam pragmalingwistyczne zachowania bohaterów, sposób, w jaki wyrażają uczucia i intencje, budują relacje społeczne z innymi ludźmi i osadzają się w kontekście kulturowym własnego kraju. Gdy tylko jest to możliwe, rozszerzam swoje badania również na adaptacje w innych językach. Brałem udział w specjalistycznych konferencjach międzynarodowych w Danii, Hiszpanii, a także w Polsce, wkrótce opublikuję książkę na ten temat.

Interesuje się Pan także m.in. obrazem Włoch w polskich mediach. Na ile jest on realistyczny? 

Z roku na rok statystyki CBOS pokazują, że Włosi są najbardziej lubianym przez Polaków narodem. Nie chcę się tu rozwodzić nad przyczynami, ale myślę, że częsty kontakt z Włochami pozwolił Polakom docenić ich pozytywne strony, ale też dostrzec te negatywne. Dlatego moim zdaniem łatwiej jest czuć sympatię do narodu, wobec którego nie ma się kompleksów czy historycznych urazów, z którym można nawiązać relację na równych prawach. Włosi w polskiej telewizji są często stereotypizowani: mają kult jedzenia i mody, zawsze śpiewają, zalecają się do wszystkich kobiet… albo należą do mafii.

Czy swoją przyszłość zawodową widzi Pan w Polsce, we Włoszech, a może jeszcze gdzieś indziej?

W tej chwili wyobrażam sobie swoją przyszłość w Polsce, ale niczego nie wykluczam. Jestem ciekaw nowych doświadczeń. Chciałbym reprezentować Uniwersytet Szczeciński lub Akademię Sztuki we współpracy z innymi uczelniami na całym świecie.

Czy dostrzega Pan różnice w pracy ze studentami na uczelniach w Polsce i we Włoszech?

Prawie nigdy nie pracowałem z włoskimi studentami, więc wolę porównywać moje pokolenie z obecnym. Czasami z trudem przypominam sobie świat przed Internetem, a przecież uczyłem się polskiego, gdy trudno było znaleźć czasopismo, książkę, piosenkę do posłuchania, by pogłębić wiedzę, nauczyć się nowych słów czy form idiomatycznych. Dziś wielu studentów nie zdaje sobie sprawy z nieskończonej ilości materiałów, które mają na wyciągnięcie ręki, lub nie zapamiętują rzeczy, które czytają na swoich telefonach komórkowych, ponieważ wiedzą, że mogą je znaleźć ponownie, gdy tylko zajdzie taka potrzeba. Czasami wydaje mi się, że jest to niewłaściwe podejście do nauki języka obcego, ale być może jestem po prostu staroświecki.

Co Pana interesuje poza nauką?

Na uniwersytecie lubię organizować zajęcia ze studentami, wizyty na wystawach, wieczory w kinie. Mam jednak wiele innych zainteresowań poza pracą: spędzam dużo czasu przy komputerze czytając, informując się, grając w gry. Uwielbiam podróżować, poznawać nowych ludzi, próbować nowych potraw z egzotycznych kuchni; słucham dużo muzyki; spędzam dużo czasu z rodziną i najlepszymi przyjaciółmi.

Czy udało się Panu zwiedzić jakieś miejsca w Polsce, które Pana szczególnie poruszyły?

Bardzo trudne pytanie. Musiałbym zrobić bardzo długą listę. Z dużych miast, oprócz Warszawy i Szczecina, mam piękne osobiste wspomnienia z Wrocławia. Ze względu na ich piękno wymieniam tu Frombork, Kłodzko, Kazimierz Dolny. Szczególnie ekscytujące jest Muzeum Solidarności w Gdańsku. Ponieważ fascynują mnie (a czasem przerażają) granice terytorialne, mogę tu umieścić sanktuarium w Kodniu, na granicy z Białorusią.

Co się Pan najbardziej docenia w mieszkaniu w Szczecinie, a co stanowi wyzwanie?

Byłem w Szczecinie wiele razy w związku z pracą. Kiedy przyjechałem tam zamieszkać dwanaście lat temu, pomyślałem, że jest to miasto z potencjałem, ale pominięte. W ostatnich latach zaczęło się to zmieniać, dzięki czemu staje się ono coraz piękniejsze: wiele budynków zostało odrestaurowanych, nawet historyczne budynki Uniwersytetu i Akademii Sztuki. Promenada wzdłuż Odry stała się piękna i jest teraz miejscem wielu ważnych międzynarodowych wydarzeń. Dzięki licznym spektaklom, koncertom, wystawom, oferta kulturalna jest bogata i nie sposób się nudzić. Nie mogę nawet powiedzieć, że tęsknię za włoskimi produktami gastronomicznymi, ponieważ teraz mogę znaleźć wszystko w sklepach. Nie lubię wskazywać palcem wad, zwłaszcza że wiem, że mam wiele własnych.

Czy jest coś czego nigdy by się Pan nie dowiedział, nie nauczył, lub nie doświadczył, gdyby nie trafił do Polski?

To pytanie jest jeszcze trudniejsze, ale najpierw spróbujmy podsumować. Przyjechałem do Polski po raz pierwszy jako student, przeprowadziłem się tutaj zaraz po ukończeniu studiów, praktycznie spędziłem więcej życia w Polsce niż we Włoszech. Wiele moich doświadczeń jest związanych z tym krajem. Mógłbym zacząć od tego, czego Polacy nauczyli mnie podczas moich pierwszych wizyt pod koniec lat 80-tych: szanować mój język, moją kulturę, moją wolność, wszystkie rzeczy, które jako Włoch uważałem za oczywiste, nad którymi nigdy wcześniej nie musiałem się zastanawiać.

Jestem bardzo szczęśliwy, gdy widzę włoskich studentów entuzjastycznie wybierających Polskę na Erasmusa. Moje wyjazdy na studia do Warszawy nie były łatwe, ale były bardzo ekscytujące. Z biegiem lat wszystko szybko zmieniło się na lepsze, zwłaszcza pozycja Polski w Europie.

Nie chcę, aby moje relacje z Polską wydawały się nostalgiczne, to po prostu kwestia doświadczeń, które odcisnęły na mnie silne piętno. W kolejnych latach rozpocząłem karierę zawodową, która dała mi wiele satysfakcji i sprawiła, że przejechałem tysiące kilometrów, odwiedzając praktycznie całą Polskę. Zetknąłem się z wyjątkowo mroźnymi zimami, tańczyłem na polskich weselach, byłem zapraszany na grille na działce. A teraz uczę w Szczecinie i jestem jeszcze bardziej zadowolony.

Nie mógłbym żyć bez gołąbków i sernika.